Glamis Castle i Mary Rose - uroki róż angielskich

Zgodnie z planem w tym roku na moim balkonie pojawiły się róże angielskie. Posadziłam dwie odmiany: Mary Rose i Glamis Castle. Już patrząc na te dwa krzewy można sobie wyobrazić jak zróżnicowaną grupą są angielskie róże...



Mary Rose to klasyk wśród róż angielskich. Uznawana jest za jedną z najlepszych odmian tej grupy. Osobiście nie jestem do niej na razie zbyt przekonana. Wydaje się uosobieniem pewnego typu róży starej przez co odbieram ją raczej jako epigona. W moim odczuciu nie ma ona nic więcej do zaoferowania czego nie miałby Comte de Chambord i inne róże stare tego rodzaju. W jakiś sposób jest podobna do nich wszystkich. To co ją wyróżnia to zapach - tak jak u części róż angielskich jest bardzo nietypowy i mocny. Odbieram go jako zapach kwiaciarni. W cieplejsze dni jest on słodko-kwiatowy. Mam wrażeniem, że im krzew jest u mnie dłużej, tym aromat jest milszy dla nosa, chociaż początkowo niespecjalnie mi pasował. To dość surowa ocena Mary Rose z mojej strony ale mam nadzieję, że nie ostateczna. Jeśli chodzi o tę różę, to zamówiłam ją z niesprawdzonej wcześniej szkółki i dostałam po prostu chory egzemplarz, który reklamowałam. Jak to się mówi rozarium, rozarium nierówne - zeszłoroczne angielki z Rosa Plant (Summer Song i Glamis Castle) nie sprawiały mi żadnych kłopotów, obie kwitną zdrowo. Tak wiec moja róża jest po zabiegach przeciwgrzybowych, została również ogołocona i być może muszę poczekać zanim pokaże mi swoje prawdziwe piękno. Ma nad różami starymi ponoć tę przewagę, że kwitnie wielokrotnie i obficie - co było zresztą moim głównym motywem jej zakupu. Jeśli rzeczywiście w późne jesienne dni pozwoli mi się cieszyć urokiem starej róży, to może rzeczywiście warto ją mieć. Od przyjaciółki wiem, że jej sport Winchester Cathedral potrafi dać taki popis.




Jeśli zaś idzie o Glamis Castle to ta róża po raz kolejny udowadnia mi, że przemyślane zakupy krzewów to udane zakupy. W tym wypadku długo wybierałam odmianę i tym razem jest to strzał w dziesiątkę. Moje zdjęcia niestety nie oddają w pełni jej piękna. To ulubiona biała róża Davida Austina i nie dziwię się czemu. Róża jest po prostu zachwycająca, innego na nią słowa nie znajduję. Czemu nazwali ją na cześć szkockiego zamczyska (ponoć porządnie nawiedzonego acz z pięknym ogrodem) nie mam pojęcia. Powinna się nazywać Eos, bo tak właśnie ta róża wygląda - jak delikatna jutrzenka. Pąki początkowo różowe wraz z rozwojem bledną, by stać się białe z kremowym środkiem pąka. Nie jest to taka czysta śnieżna biel ale właśnie  zaróżowiona biel poranka. Przepiękny odcień sprawiający, że róża mimo swojego koloru daje jednak wrażenie pewnego ciepła. Listki są drobne i lśniące, przypominają liście wielkokwiatowych mieszańców herbatnich.



Za to zapach tej róży, chociaż nie tak intensywny jakbym sobie tego życzyła to czysta poezja. Ponoć pachnie mirrą ja jednak czuję w niej wyraźne nuty miodu i słodyczy. Nie znam żadnej innej róży o takim zapachu. Ponoć dużo mniej odporna od Mary Rose ale póki co u mnie sprawuje się jednak lepiej - a przez większość czasu rosła pozostawiona sama sobie w donicy wkopanej w ziemię w naszym wiejskim ogródku. Kwiat nie duży ale bardzo ciężki i obfity. Żeby pąki były ładnie wyeksponowane warto tę róże nieco podwiązywać na podpórkach. Z wiekiem kwiaty tej odmiany stają się większe. Ta Austinka ewidentnie skradła moje serce, do tego stopnia, że być może poszukam miejsca na kolejną niedużych rozmiarów angielkę w tym typie...



I na sam koniec muszę wspomnieć jeszcze o jednej zalecie tej róży. Przepięknie wygląda w wazonie. Te kwiaty niczym słodko pachnące peonie utrzymują się niestety tak ze trzy dni, ale jeśli macie możliwość to naprawdę warto przeznaczyć tę różę do bukietów. Z lawendą komponowałaby się wyśmienicie - sama wybrałam dla niej do towarzystwa błękitną szałwię omszoną.


CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

niedziela, 10 lipca 2016

Glamis Castle i Mary Rose - uroki róż angielskich

Zgodnie z planem w tym roku na moim balkonie pojawiły się róże angielskie. Posadziłam dwie odmiany: Mary Rose i Glamis Castle. Już patrząc na te dwa krzewy można sobie wyobrazić jak zróżnicowaną grupą są angielskie róże...



Mary Rose to klasyk wśród róż angielskich. Uznawana jest za jedną z najlepszych odmian tej grupy. Osobiście nie jestem do niej na razie zbyt przekonana. Wydaje się uosobieniem pewnego typu róży starej przez co odbieram ją raczej jako epigona. W moim odczuciu nie ma ona nic więcej do zaoferowania czego nie miałby Comte de Chambord i inne róże stare tego rodzaju. W jakiś sposób jest podobna do nich wszystkich. To co ją wyróżnia to zapach - tak jak u części róż angielskich jest bardzo nietypowy i mocny. Odbieram go jako zapach kwiaciarni. W cieplejsze dni jest on słodko-kwiatowy. Mam wrażeniem, że im krzew jest u mnie dłużej, tym aromat jest milszy dla nosa, chociaż początkowo niespecjalnie mi pasował. To dość surowa ocena Mary Rose z mojej strony ale mam nadzieję, że nie ostateczna. Jeśli chodzi o tę różę, to zamówiłam ją z niesprawdzonej wcześniej szkółki i dostałam po prostu chory egzemplarz, który reklamowałam. Jak to się mówi rozarium, rozarium nierówne - zeszłoroczne angielki z Rosa Plant (Summer Song i Glamis Castle) nie sprawiały mi żadnych kłopotów, obie kwitną zdrowo. Tak wiec moja róża jest po zabiegach przeciwgrzybowych, została również ogołocona i być może muszę poczekać zanim pokaże mi swoje prawdziwe piękno. Ma nad różami starymi ponoć tę przewagę, że kwitnie wielokrotnie i obficie - co było zresztą moim głównym motywem jej zakupu. Jeśli rzeczywiście w późne jesienne dni pozwoli mi się cieszyć urokiem starej róży, to może rzeczywiście warto ją mieć. Od przyjaciółki wiem, że jej sport Winchester Cathedral potrafi dać taki popis.




Jeśli zaś idzie o Glamis Castle to ta róża po raz kolejny udowadnia mi, że przemyślane zakupy krzewów to udane zakupy. W tym wypadku długo wybierałam odmianę i tym razem jest to strzał w dziesiątkę. Moje zdjęcia niestety nie oddają w pełni jej piękna. To ulubiona biała róża Davida Austina i nie dziwię się czemu. Róża jest po prostu zachwycająca, innego na nią słowa nie znajduję. Czemu nazwali ją na cześć szkockiego zamczyska (ponoć porządnie nawiedzonego acz z pięknym ogrodem) nie mam pojęcia. Powinna się nazywać Eos, bo tak właśnie ta róża wygląda - jak delikatna jutrzenka. Pąki początkowo różowe wraz z rozwojem bledną, by stać się białe z kremowym środkiem pąka. Nie jest to taka czysta śnieżna biel ale właśnie  zaróżowiona biel poranka. Przepiękny odcień sprawiający, że róża mimo swojego koloru daje jednak wrażenie pewnego ciepła. Listki są drobne i lśniące, przypominają liście wielkokwiatowych mieszańców herbatnich.



Za to zapach tej róży, chociaż nie tak intensywny jakbym sobie tego życzyła to czysta poezja. Ponoć pachnie mirrą ja jednak czuję w niej wyraźne nuty miodu i słodyczy. Nie znam żadnej innej róży o takim zapachu. Ponoć dużo mniej odporna od Mary Rose ale póki co u mnie sprawuje się jednak lepiej - a przez większość czasu rosła pozostawiona sama sobie w donicy wkopanej w ziemię w naszym wiejskim ogródku. Kwiat nie duży ale bardzo ciężki i obfity. Żeby pąki były ładnie wyeksponowane warto tę róże nieco podwiązywać na podpórkach. Z wiekiem kwiaty tej odmiany stają się większe. Ta Austinka ewidentnie skradła moje serce, do tego stopnia, że być może poszukam miejsca na kolejną niedużych rozmiarów angielkę w tym typie...



I na sam koniec muszę wspomnieć jeszcze o jednej zalecie tej róży. Przepięknie wygląda w wazonie. Te kwiaty niczym słodko pachnące peonie utrzymują się niestety tak ze trzy dni, ale jeśli macie możliwość to naprawdę warto przeznaczyć tę różę do bukietów. Z lawendą komponowałaby się wyśmienicie - sama wybrałam dla niej do towarzystwa błękitną szałwię omszoną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top