Nalewka z pąków róży

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Glamis Castle i Mary Rose - uroki róż angielskich

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

sobota, 23 lipca 2016

Nalewka z pąków róży

Przeglądając swoje książki kucharskie trafiłam na pewien bardzo ciekawy, staropolski przepis na nalewkę z róży. Słyszałam już o nalewce z płatków róż ale ta wersja zakłada sporządzanie trunku z całych, dobrze rozwiniętych ale jeszcze nie otwartych pąków kwiatów. Wydała mi się warta spróbowania. Tym bardziej, że przepis sam w sobie jest absolutnie wiekowy. Niestety autor mojej książki o nalewkach nie pokusił się o podanie z jakiego wieku pochodzi  ale zaryzykowałabym mniej więcej XVIII wiek sądząc po słownictwie. A oto i oryginalna wersja przepisu:

Dzikiej róży pączuszki z fafołów i i nieochędostwa obrać, żółte środki precz wywalając (a pilnować aby świeżo rwaną, nierozkwitłą i nieprzekwitłą różę mieć). Co uczyniwszy cukrem przesypać i częściami w donicy na macę utrzeć. Po utarciu włożyć do słoja do połowy wysokości. Do pełna zalać spirytusem. Słój zamknąć i na dwa miesiące w słonecznym miejscu postawić. Kiedy już spirytus całą esencję z róży wyciągnowszy dobrze nią przejdzie, przez flancę scedzić a różę wycisnąć. Różę wyrzętą jeszcze wrzątkiem sparzyć i tą wodą zalać cukier biorąc na szklankę różanej wody pół kilograma cukru. Tak uczyniwszy syrop należycie wyszumować go trzeba. Jak wystygnie tak po trosze spirytus różany wlać doń i wymieszać. Wyklarowany i odstany nalać we flaszki. Zakorkować i odstawić na sześć tygodni. Pić uważnie smakując. 


Trzeba przyznać, że przepis jest dość skomplikowany. Są z pewnością łatwiejsze nalewki. Nie mniej kiedy moje róże wejdą w jesienne kwitnienie, zamierzam go przetestować o ile starczy mi w tym wszystkim cierpliwości. A może po prostu namówię na tę nalewkę męża, który sztukę warzenia różnych nietypowych trunków ma opracowaną do perfekcji (ot, chociażby wspaniale wyszła nalewka z wanilii i dyni). Nie mam takiego dostępu do róży dzikiej jakiego bym sobie życzyła, zamierzam więc przetestować pod tym kątem moje sprawdzone róże damasceńskie.


Dla tych, którym ciężko przebić się przez starodawne słownictwo w przepisie autor mojego podręcznika o nalewkach przygotował współczesną wersję:

1 litr mało rozwiniętych kwiatów róży należy obrać z zanieczyszczeń i zasypać 1/4 kg cukru. Utrzeć na masę. Włożyć do dwulitrowego gąsiorka tak by zapełnić go do połowy. Zalać spirytusem do pełna i dobrze zamknąć.Postawić w słonecznym miejscu na dwa miesiące. Po tym czasie zlać filtrując przez bibułę filtracyjną (osobiście używamy do tego celu filtrów do parzenia kawy). Masę różaną zalać szklanką wrzątku. Zagotować i wyszumować. Rozlać do butelek zakorkować i odstawić na sześć tygodni. 

Życzę udanego pędzenia sobie i wszystkim tym którzy będą chcieli nalewki różanej spróbować.

niedziela, 10 lipca 2016

Glamis Castle i Mary Rose - uroki róż angielskich

Zgodnie z planem w tym roku na moim balkonie pojawiły się róże angielskie. Posadziłam dwie odmiany: Mary Rose i Glamis Castle. Już patrząc na te dwa krzewy można sobie wyobrazić jak zróżnicowaną grupą są angielskie róże...



Mary Rose to klasyk wśród róż angielskich. Uznawana jest za jedną z najlepszych odmian tej grupy. Osobiście nie jestem do niej na razie zbyt przekonana. Wydaje się uosobieniem pewnego typu róży starej przez co odbieram ją raczej jako epigona. W moim odczuciu nie ma ona nic więcej do zaoferowania czego nie miałby Comte de Chambord i inne róże stare tego rodzaju. W jakiś sposób jest podobna do nich wszystkich. To co ją wyróżnia to zapach - tak jak u części róż angielskich jest bardzo nietypowy i mocny. Odbieram go jako zapach kwiaciarni. W cieplejsze dni jest on słodko-kwiatowy. Mam wrażeniem, że im krzew jest u mnie dłużej, tym aromat jest milszy dla nosa, chociaż początkowo niespecjalnie mi pasował. To dość surowa ocena Mary Rose z mojej strony ale mam nadzieję, że nie ostateczna. Jeśli chodzi o tę różę, to zamówiłam ją z niesprawdzonej wcześniej szkółki i dostałam po prostu chory egzemplarz, który reklamowałam. Jak to się mówi rozarium, rozarium nierówne - zeszłoroczne angielki z Rosa Plant (Summer Song i Glamis Castle) nie sprawiały mi żadnych kłopotów, obie kwitną zdrowo. Tak wiec moja róża jest po zabiegach przeciwgrzybowych, została również ogołocona i być może muszę poczekać zanim pokaże mi swoje prawdziwe piękno. Ma nad różami starymi ponoć tę przewagę, że kwitnie wielokrotnie i obficie - co było zresztą moim głównym motywem jej zakupu. Jeśli rzeczywiście w późne jesienne dni pozwoli mi się cieszyć urokiem starej róży, to może rzeczywiście warto ją mieć. Od przyjaciółki wiem, że jej sport Winchester Cathedral potrafi dać taki popis.




Jeśli zaś idzie o Glamis Castle to ta róża po raz kolejny udowadnia mi, że przemyślane zakupy krzewów to udane zakupy. W tym wypadku długo wybierałam odmianę i tym razem jest to strzał w dziesiątkę. Moje zdjęcia niestety nie oddają w pełni jej piękna. To ulubiona biała róża Davida Austina i nie dziwię się czemu. Róża jest po prostu zachwycająca, innego na nią słowa nie znajduję. Czemu nazwali ją na cześć szkockiego zamczyska (ponoć porządnie nawiedzonego acz z pięknym ogrodem) nie mam pojęcia. Powinna się nazywać Eos, bo tak właśnie ta róża wygląda - jak delikatna jutrzenka. Pąki początkowo różowe wraz z rozwojem bledną, by stać się białe z kremowym środkiem pąka. Nie jest to taka czysta śnieżna biel ale właśnie  zaróżowiona biel poranka. Przepiękny odcień sprawiający, że róża mimo swojego koloru daje jednak wrażenie pewnego ciepła. Listki są drobne i lśniące, przypominają liście wielkokwiatowych mieszańców herbatnich.



Za to zapach tej róży, chociaż nie tak intensywny jakbym sobie tego życzyła to czysta poezja. Ponoć pachnie mirrą ja jednak czuję w niej wyraźne nuty miodu i słodyczy. Nie znam żadnej innej róży o takim zapachu. Ponoć dużo mniej odporna od Mary Rose ale póki co u mnie sprawuje się jednak lepiej - a przez większość czasu rosła pozostawiona sama sobie w donicy wkopanej w ziemię w naszym wiejskim ogródku. Kwiat nie duży ale bardzo ciężki i obfity. Żeby pąki były ładnie wyeksponowane warto tę róże nieco podwiązywać na podpórkach. Z wiekiem kwiaty tej odmiany stają się większe. Ta Austinka ewidentnie skradła moje serce, do tego stopnia, że być może poszukam miejsca na kolejną niedużych rozmiarów angielkę w tym typie...



I na sam koniec muszę wspomnieć jeszcze o jednej zalecie tej róży. Przepięknie wygląda w wazonie. Te kwiaty niczym słodko pachnące peonie utrzymują się niestety tak ze trzy dni, ale jeśli macie możliwość to naprawdę warto przeznaczyć tę różę do bukietów. Z lawendą komponowałaby się wyśmienicie - sama wybrałam dla niej do towarzystwa błękitną szałwię omszoną.


Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top