Różany trud...

Obecny wrzesień przypomina bardziej listopad. Zimno i pada dobrze, że ten weekend był wreszcie słoneczny a ja znalazłam trochę czasu, żeby ogarnąć róże. Ostatnio niestety miałam nawał obowiązków i moje donice zostały trochę zaniedbane. Na szczęście jest to taki moment sezonu, w którym wystarczy podlać a róże poradzą sobie same. Nic strasznego również się nie dzieje oprócz corocznego ataku przędziorka. Tym razem bez większy ofiar co i tak jest dużym sukcesem ale nieco dostało się Mary Rose. Straciła sporo liści i odbiło się to na jej kwitnieniu. 

W ogóle ten sezon pod względem kwitnienia jest u mnie dużo, dużo gorszy, nawet nie ma co za bardzo pokazać. Ale... To nie jest tak, że pogoda jest taka beznadziejna albo róże chorują. W wypadku angielek być może wpływ miała mroźna zima jednak krzewy zostały też poprzesadzane do dużo większych donic i inwestują w rozwój, tym bardziej, że spora część to nowe rośliny. Prawdopodobnie w przyszłym sezonie wszystko się wyrówna a ja będę się modlić o ładną, śnieżną ale niezbyt mroźną zimę, taką idealną dla róż z łagodniejszych klimatów. Zdziwił mnie nieco mój egzemplarz Comte de Chambord. Ta róża dostała największą donicę i sądziłam że, pójdzie mocno w górę a tymczasem silnie rozrasta się na boki. Pnące rosną jak głupie. Przycinam je trochę, żeby one z kolei rozkrzewiały się na boki ale i tak cały czas ciągną w górę. I tak będę musiała je mocniej przyciąć, bo w takiej formie nie mam szans na ich porządne okrycie.

Moje róże pnące są bardzo wrażliwe na mróz i zamierzam w tym roku przetestować na nich nieco zmodyfikowany i wzbogacony rodzaj okrycia. Napiszę o tym osobną notatkę, kiedy uda dostać mi się wszystkie materiały i przyjdzie na to czas. Mam nadzieję, że przezimują bez przeszkód, bo bardzo mi zależy na dobrym zdrowiu i kondycji Glorie de Djion. Ta róża w moim sercu zdetronizowała nawet Glamis Castlle. To jest naprawdę najpiękniejsza róża jaką do tej pory widziałam. Wszystko jest w niej zachwycające. Jej siła, zapach i to jak kolor jej kwiatów reaguje na pogodę. Oczywiście kwitnie dalej. Na razie ostrożnie, po jednym kwiecie, bo zajęta jest głównie rozrastaniem się. Próbuję ją sobie wyobrazić, kiedy się wzmocni, dobrze rozkrzewi i wypuści więcej kwiatów. 



Czasami zastanawiam się czy nie mogłabym pójść na łatwiznę kupić sobie jakieś mrozoodporne krzewy z ADR, super odporne, mega kwitnące - przecież są takie. Po czym patrzę na moje kapryśnice i stwierdzam, że gdybym miała inne róże nie byłabym sobą. Chyba zanadto cenię romantyzm. Powiedzmy sobie szczerze, że tak to wygląda - gdyby było inaczej na balkonie nie rosłyby przede wszystkim róże historyczne. Angielki były już dla mnie pewnego rodzaju kompromisem, chociaż dość udanym. Trochę tak czasem w człowieku jest - ciężko to wyjaśnić. Mam przyjaciółkę, która zawsze smaży konfitury starym sposobem przez kilka dni. Kiedyś zapytałam ją po co tak się męczy, czemu nie zrobi tego szybciej, nie kupi konfiturexu albo nie zrobi tego inną metodą. Wiecie co usłyszałam? " Tak wolę, to taki domowy rytuał, nie mogłabym inaczej".  Najwyraźniej tak samo mam z różami... 

CONVERSATION

2 komentarze:

  1. Czasem tak jest - może istnieje łatwiejsza, inna droga, ale my wolimy tę własną. Życzę Ci, żeby nowy sposób okazał się skuteczny i róże pięknie przezimowały:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Trochę szczęścia w tym roku się przyda. Acz zapomniałam jeszcze o jednej ważnej rzeczy pisząc o różach historycznych. Róże z ADR są bardzo odporne, ładnie kwitną ale napewno tak nie pachną jak chociażby rosa alba - jeszcze jedna rzecz przemawiająca za różami historycznymi...

      Usuń

niedziela, 10 września 2017

Różany trud...

Obecny wrzesień przypomina bardziej listopad. Zimno i pada dobrze, że ten weekend był wreszcie słoneczny a ja znalazłam trochę czasu, żeby ogarnąć róże. Ostatnio niestety miałam nawał obowiązków i moje donice zostały trochę zaniedbane. Na szczęście jest to taki moment sezonu, w którym wystarczy podlać a róże poradzą sobie same. Nic strasznego również się nie dzieje oprócz corocznego ataku przędziorka. Tym razem bez większy ofiar co i tak jest dużym sukcesem ale nieco dostało się Mary Rose. Straciła sporo liści i odbiło się to na jej kwitnieniu. 

W ogóle ten sezon pod względem kwitnienia jest u mnie dużo, dużo gorszy, nawet nie ma co za bardzo pokazać. Ale... To nie jest tak, że pogoda jest taka beznadziejna albo róże chorują. W wypadku angielek być może wpływ miała mroźna zima jednak krzewy zostały też poprzesadzane do dużo większych donic i inwestują w rozwój, tym bardziej, że spora część to nowe rośliny. Prawdopodobnie w przyszłym sezonie wszystko się wyrówna a ja będę się modlić o ładną, śnieżną ale niezbyt mroźną zimę, taką idealną dla róż z łagodniejszych klimatów. Zdziwił mnie nieco mój egzemplarz Comte de Chambord. Ta róża dostała największą donicę i sądziłam że, pójdzie mocno w górę a tymczasem silnie rozrasta się na boki. Pnące rosną jak głupie. Przycinam je trochę, żeby one z kolei rozkrzewiały się na boki ale i tak cały czas ciągną w górę. I tak będę musiała je mocniej przyciąć, bo w takiej formie nie mam szans na ich porządne okrycie.

Moje róże pnące są bardzo wrażliwe na mróz i zamierzam w tym roku przetestować na nich nieco zmodyfikowany i wzbogacony rodzaj okrycia. Napiszę o tym osobną notatkę, kiedy uda dostać mi się wszystkie materiały i przyjdzie na to czas. Mam nadzieję, że przezimują bez przeszkód, bo bardzo mi zależy na dobrym zdrowiu i kondycji Glorie de Djion. Ta róża w moim sercu zdetronizowała nawet Glamis Castlle. To jest naprawdę najpiękniejsza róża jaką do tej pory widziałam. Wszystko jest w niej zachwycające. Jej siła, zapach i to jak kolor jej kwiatów reaguje na pogodę. Oczywiście kwitnie dalej. Na razie ostrożnie, po jednym kwiecie, bo zajęta jest głównie rozrastaniem się. Próbuję ją sobie wyobrazić, kiedy się wzmocni, dobrze rozkrzewi i wypuści więcej kwiatów. 



Czasami zastanawiam się czy nie mogłabym pójść na łatwiznę kupić sobie jakieś mrozoodporne krzewy z ADR, super odporne, mega kwitnące - przecież są takie. Po czym patrzę na moje kapryśnice i stwierdzam, że gdybym miała inne róże nie byłabym sobą. Chyba zanadto cenię romantyzm. Powiedzmy sobie szczerze, że tak to wygląda - gdyby było inaczej na balkonie nie rosłyby przede wszystkim róże historyczne. Angielki były już dla mnie pewnego rodzaju kompromisem, chociaż dość udanym. Trochę tak czasem w człowieku jest - ciężko to wyjaśnić. Mam przyjaciółkę, która zawsze smaży konfitury starym sposobem przez kilka dni. Kiedyś zapytałam ją po co tak się męczy, czemu nie zrobi tego szybciej, nie kupi konfiturexu albo nie zrobi tego inną metodą. Wiecie co usłyszałam? " Tak wolę, to taki domowy rytuał, nie mogłabym inaczej".  Najwyraźniej tak samo mam z różami... 

2 komentarze:

  1. Czasem tak jest - może istnieje łatwiejsza, inna droga, ale my wolimy tę własną. Życzę Ci, żeby nowy sposób okazał się skuteczny i róże pięknie przezimowały:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Trochę szczęścia w tym roku się przyda. Acz zapomniałam jeszcze o jednej ważnej rzeczy pisząc o różach historycznych. Róże z ADR są bardzo odporne, ładnie kwitną ale napewno tak nie pachną jak chociażby rosa alba - jeszcze jedna rzecz przemawiająca za różami historycznymi...

      Usuń

Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top