Dwa lata z miejskimi różami...

CONVERSATION

2 komentarze:

Prześlij komentarz

Wybredne sikorki - czyli karmienie ptaków w mieście...

CONVERSATION

4 komentarze:

Prześlij komentarz

niedziela, 22 stycznia 2017

Dwa lata z miejskimi różami...

Zaraz mija druga rocznica mojego blogowania. Z tej okazji postanowiłam zrobić małe podsumowanie i odkopać moje najwcześniejsze zdjęcia.


Zaczynałam hodować róże mniej więcej w 2012 roku, o ile dobrze pamiętam, mając bardzo niewielką wiedzę na temat ogrodnictwa w ogóle a jeszcze mniejszą dotyczącą róż. Jak większość ludzi sięgnęłam po to, co miałam pod ręką czyli po mieszańce herbatnie, dostępne w większości popularnych sklepów ogrodniczych. Umyśliłam sobie różę pnącą na balkonie (chociaż ją kupiłam akurat w jakieś szkółce). Nawet do pewnego momentu to szło, póki róża nie zaczęła zamierać. Próbowałam również hodować różę pomarszczoną w donicy. Całość moich prób wyglądała mniej więcej tak:


Nie był to efektowny widok. Zresztą róże w końcu padały. Jedne z powodu błędów w kwestii zimowania, podlewania i generalnie pielęgnacji a inne z powodu chorób grzybowych, z którymi nie miałam pojęcia jak walczyć. Pamiętam, że gdy zamarła moja róża pnąca byłam bardzo rozgoryczona. Tym bardziej, że kwitła dość ładnie jakieś dwa lata. Niemniej z perspektywy czasu była to najlepsza rzecz jaka mogła mi się przytrafić. W tym samym momencie rozkwitła już licząca kilka dobrych lat babcina Celeste, której wcześniej jakoś nie zauważałam i zainspirowała mnie do zupełnie nowych poszukiwań. W ten sposób odkryłam moim zdaniem najlepsze z róż - róże historyczne. Rok później zaczęłam prowadzić zaś bloga, pragnąc podzielić się ze światem pięknem zapomnianych róż starych.


Nieocenioną pomocą okazała się wówczas strona Pana Mariana Sołysa "Moje Róże, Moja Pasja". Dopiero po tej lekturze dotarło do mnie, że moje porażki mogą być spowodowane niewłaściwym doborem odmian do donic. Róże są okropnie wybredne i nie zawsze, to co wsadzimy do donicy, będzie zadowolone z miejsca i warunków. Pewnych rzeczy przeskoczyć się po prostu nie da.  Pierwszą moją różą historyczną została Comte de Chambord i była to dobra decyzja. Obecnie to jedyna róża, którą zachowałam przez te wszystkie lata, co tylko świadczy o tym jak mocna i wyjątkowa to odmiana.

W każdym razie od tego momentu kiedy posadziłam róże historyczne mój balkon zaczął wyglądać zdecydowanie lepiej. Warto też zauważyć, że róże nostalgiczne, historyczne czy angielskie mają po prostu lepsze, pełniejsze kształty i są dużo ciekawszą ozdobą niż masówki z supermarketu. Możecie to łatwo porównać patrząc na zdjęcie moich pierwszych róż i zdjęcia późniejszych. 


W zeszłym roku niestety straciłam kilka róż ze względu na przeprowadzkę ale do mojej kolekcji dołączyły za to róże angielskie, czyli mieszańce róż historycznych i mieszańców herbatnich, floribundy etc. Okazało się, że świetnie czują się w nieco cieplejszych temperaturach jakie stwarza im uprawa w donicy na balkonie. Jestem z nich bardzo zadowolona, chociaż są również podatne na mączniaka i czarną plamistość.


Przez ten cały czas przewinęły się u mnie następujące odmiany: Comte de Chambord, Mmme Isaac Pereire, Rosa Mudi, Rose de Rescht, Glamis Castle, Mary Rose, Swany, Celeste, Souvenir de la Malmaison, Gloire de Dijon. Delikatną Mmme Isaac Pereire oraz Swany straciłam przy przeprowadzce zaś Rosa Mundi przez błąd przy sadzeniu (prawdopodobnie zawinęłam korzenie, co zemściło się w trakcie upałów). Rose de Rescht trafiła ostatecznie na wieś. Kilka innych odmian od początku przeznaczyłam do wiejskiego ogrodu np: Koszuty, Zigeunerknabe, Capitan Williams czy Summer Song. Część róż wciąż testuję czy nadadzą się do donic. W zeszłym roku postanowiłam zaryzykować i sprowadziłam właśnie Souvenir de la Malmaison oraz Old Glory. Co z tego będzie czas pokaże... 

Jednego jestem pewna. Róże chociaż wymagające są dużo okazalsze niż inne balkonowe, kwiatowe propozycje (chociaż mogą się pięknie z nimi dopełniać). Są wyjątkowo urokliwe, pachnące i stanowią pewnego rodzaju przygodę. Nie da się ich trzymać bez pasji i z obojętnością tak jak wiszących letnich koszów petunii czy doniczek z pelargoniami. Róża domaga się atencji. W zamian jednak sprawi, że będziemy z niecierpliwością wyglądać letnich miesięcy a każde kwitnienie stanie się naszym małym świątecznym wydarzeniem...





niedziela, 8 stycznia 2017

Wybredne sikorki - czyli karmienie ptaków w mieście...

Zima rozpanoszyła się za oknem. Sikorki mają u mnie stołówkę. I w trzech innych karmnikach w bloku. W mieście chyba nie mają źle, bo pożywienia jest sporo. Zauważyłam, że bywają dość wybredne. Jeśli chcemy by były częstymi gośćmi trzeba zaoferować im coś ekstra. 


Tłuszczowych kul, które można kupić w sklepach zoologicznych czy nawet w marketach raczej nie ruszą. U sąsiada taka kula wisi od dłuższego czasu i nie wzbudza większego zainteresowania. Przypuszczam, że dają do tego jakiś kiepski łój, którego dziki ptak nie ruszy chyba, że nie ma wyjścia. Robię więc takie kule sama.


Topię niesoloną zwykłą słoninę, mieszam w niej ziarno słonecznika, karmę dla ptaków dzikich, mrożone owoce aronii i dla zagęszczenia nieco pełnoziarnistego chleba. Gdy potrawka wystygnie a konsystencja przypomina gęste ciasto nakładam ją łyżką do folii aluminiowej i formuję w kule. Wkładam do zamrażalnika i wyciągam kiedy potrzebuję. Odrywam folię i zawieszam na wstążkach. To bardzo ładna ozdoba. Co roku robię wieniec dla ptaków ozdobiony takimi kulami i wywieszam go w święta. To taki mój własny świąteczny zwyczaj - inspirowany pewnym fragmentem "Dzieci z Bullerbyn", w którym to tata Lisy wyciągał w wigilię snopki zboża dla ptaków i wieszał je na drzewach. 



Sikorki chętniej lecą do takich kul ale bez szału. Szczególnie na początku zaraz po wystawieniu kule są atrakcyjne ale następnego dnia już tylko trochę je poskubią. To co sprawdza się najlepiej to niesolony (ptaki bardzo chorują od soli w pożywieniu, trzeba na to uważać) łuskany słonecznik. Nie żadna karma dla ptaków tylko ziarenka do chrupania dla ludzki - to najbardziej im leży. Podobnie zresztą z dynią. Ale na słonecznika niełuskanego dla ptaków też się skuszą. Sąsiad gości je takimi ziarnami i też ma zawsze ruch. Dobra jest karma dla kanarków - przyciąga nie tylko sikorki, chętnie przylatują na nią kowaliki. Bardzo piękne drobne ptaki.


Osobną kwestią jest sam karmnik. Wiadomo w mieście jest olbrzymia ilość gołębi, które wyjedzą w pięć minut z karmnika wszystko co wyłożysz tam dla małych ptaków o ile tylko to żywność nie będzie zepsuta. Moi sąsiedzi radzą sobie z tym problem używając wiszących tub. To fajne rozwiązanie, nawet dla dzięciołów, ale ja wciąż nie tracę nadziei, że znowu zobaczę grubodzioba wolę więc tradycyjny karmnik. Kupiłam mały, wydawało mi się taki w sam raz, żeby wcisnął się tam grubodziób a gołąb nie. Niestety gołąb potrafi się tam zawiesić i wcisną samą głowę. Przewiązałam więc karmnik wstążkami. Pomaga dużo lepiej niż stosowanie drutów (próbowałam).


Jest jeszcze jedna rzecz o której zwykle zapominamy instalując karmnik. Woda. W taki mróz ptak łatwiej znajdzie pożywienie niż wodę. Dwa razy dziennie wystawiam więc niewielki plastikowy pojemnik z wodą. Stawiam go w miejscu, gdzie latem stoją wąskie doniczki z ziołami. Ma do niego dostęp każdy ptak mały czy duży. Woda po godzinie zamarznie ale jest tak chwila, by ptaki mogły z niej skorzystać jeśli tylko chcą. Przed wieczorem wybieram lód i ponownie napełniam pojemnik wodą. Dzięki temu moja westka nie nudzi się, gdy jest sama w domu. Ma swoją psią telewizję za oknem. 


Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top