Tak dużo do opowiedzenia a tak mało czasu. Remont pochłania większość moich wolnych chwil po pracy ale róże są już na nowym balkonie. Brakuje tylko Glamis Castle, która nie przyjechała jeszcze z rodzinnej wsi. Niestety róże wróciły do mnie w stanie wymagającym reperacji...
Comte de Chambord - z lekkimi objawami ataku skoczka różanego
Wyraźnie chorująca Rose de Rescht
Muszę przyznać, że naprawdę widzę efekty podjęcia i nie podjęcia wiosennych prac przy różach donicowych. Niby te kilka zabiegów ale zdrowie krzewu wyraźnie się wówczas poprawia. Z całego mojego zbioru przekazanego rodzinie i przyjaciołom do przechowania na czas remontu i przeprowadzki ostały mi się trzy róże. Angielka przechowywana na wsi muszę przyznać, jest w stanie genialnym. Po prostu wkopano ją w ziemię na zimę i jak widać świetnie się ta metoda sprawdziła. Ale to akurat moja nowa róża zakupiona na jesień.
Pozostałe kilkulatki mają się niestety gorzej. Comte de Chambord wygląda nieźle acz mogłaby wyglądać lepiej. Kwitnie jednak dalej uparcie i bardzo obficie, co po raz kolejny dowodzi wybitności tej odmiany. Można ją z czystym sercem polecić nawet początkującemu miłośnikowi róż, tym bardziej, że sama odmiana jest dość niedroga w porównaniu do róż angielskich i nowoczesnych.
Rose de Rescht jak na tego rodzaju różę wygląda zaś koszmarnie. Ewidentnie chyli się ku upadkowi i widzę, że już walczę o jej życie nie tylko o zdrowie. Wygląda jakby była mieszańcem herbatnim, kilka wybujałych pędów na praktycznie gołym krzaku. Taka forma dla takiej róży, to wręcz obraza. Znalazłam na niej trzy rodzaje szkodników: mszyce, skoczka różanego i przędziorka. Na Comte de Chambord oczywiście skoczek różany również się zadomowił acz nie w takiej ilości. Odbierając róże od znajomego ogrodnika dostałam środek ochrony roślin. W pierwszym odruchu zamierzałam go użyć, jednak ostatecznie zrezygnowałam. Rose de Rescht wyglądała na tak osłabioną, że dawka silnej chemii mogłaby się na niej odbić niekorzystnie. Postanowiłam spróbować innej metody. Mszyce i skoczka różanego po prostu zmyłam i zgniotłam. Zrobiłam "na oko" odwar z cebuli i czosnku, rozcieńczyłam go nieco zimną wodą, zanurzyłam w nim papierowy ręcznik i listek po listku na obu różach przemywałam zabijając każdego skoczka i mszyce. Wilgoć i oczyszczanie liści powinno również zahamować rozwój przędziorka.
Następnego poranka zrobiłam przegląd liści, już bez przemywania i od tej pory robię go praktycznie codziennie zgniatając te skoczki, które jeszcze się ostały. Na noc pryskam dodatkowo liście odwarem.
Róża zaatakowana przez skoczka różanego
Obawiałam się, że Rose de Rescht ma jeszcze coś nie tak z korzeniami. Jakby przemarzły lub zawilgotniały a może jedno i drugie. Wymiotłam całą wierzchnią warstwę ziemi, wyrzuciłam wszystko, co w tej donicy było. Dałam jej świeżą warstwę i zamówiłam biosept activ do podlewania. Słyszałam dobre opinie o tym preparacie, nie byłam pewna czy wspomoże różę w moim przypadku ale postanowiłam spróbować. I o to co ujrzałam po kilku dniach:
świeży pąk Rose de Rescht
Taki ekologiczny acz pracochłonny zabieg ochronny, chyba zaczyna działać - nie chcę zapeszać ale mam nadzieję, że uda mi się uratować Rose de Rescht. Odpukać w niemalowane...
6 komentarze:
Prześlij komentarz