Ratunek dla róż - zwalczanie skoczka różanego

CONVERSATION

6 komentarze:

Prześlij komentarz

Umarł król, niech żyje król...

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

niedziela, 29 maja 2016

Ratunek dla róż - zwalczanie skoczka różanego

Tak dużo do opowiedzenia a tak mało czasu. Remont pochłania większość moich wolnych chwil po pracy ale róże są już na nowym balkonie. Brakuje tylko Glamis Castle, która nie przyjechała jeszcze z rodzinnej wsi. Niestety róże wróciły do mnie w stanie wymagającym reperacji...

Comte de Chambord - z lekkimi objawami ataku skoczka różanego
 Wyraźnie chorująca Rose de Rescht

Muszę przyznać, że naprawdę widzę efekty podjęcia i nie podjęcia wiosennych prac przy różach donicowych. Niby te kilka zabiegów ale zdrowie krzewu wyraźnie się wówczas poprawia. Z całego mojego zbioru przekazanego rodzinie i przyjaciołom do przechowania na czas remontu i przeprowadzki ostały mi się trzy róże. Angielka przechowywana na wsi muszę przyznać, jest w stanie genialnym. Po prostu wkopano ją w ziemię na zimę i jak widać świetnie się ta metoda sprawdziła. Ale to akurat moja nowa róża zakupiona na jesień.

Pozostałe kilkulatki mają się niestety gorzej. Comte de Chambord wygląda nieźle acz mogłaby wyglądać lepiej. Kwitnie jednak dalej uparcie i bardzo obficie, co po raz kolejny dowodzi wybitności tej odmiany. Można ją z czystym sercem polecić nawet początkującemu miłośnikowi róż, tym bardziej, że sama odmiana jest dość niedroga w porównaniu do róż angielskich i nowoczesnych.

Rose de Rescht jak na tego rodzaju różę wygląda zaś koszmarnie. Ewidentnie chyli się ku upadkowi i widzę, że już walczę o jej życie nie tylko o zdrowie. Wygląda jakby była mieszańcem herbatnim, kilka wybujałych pędów na praktycznie gołym krzaku. Taka forma dla takiej róży, to wręcz obraza. Znalazłam na niej trzy rodzaje szkodników: mszyce, skoczka różanego i przędziorka. Na Comte de Chambord oczywiście skoczek różany również się zadomowił acz nie w takiej ilości. Odbierając róże od znajomego ogrodnika dostałam środek ochrony roślin. W pierwszym odruchu zamierzałam go użyć, jednak ostatecznie zrezygnowałam. Rose de Rescht wyglądała na tak osłabioną, że dawka silnej chemii mogłaby się na niej odbić niekorzystnie. Postanowiłam spróbować innej metody. Mszyce i skoczka różanego po prostu zmyłam i zgniotłam. Zrobiłam "na oko" odwar z cebuli i czosnku, rozcieńczyłam go nieco zimną wodą, zanurzyłam w nim papierowy ręcznik i listek po listku na obu różach przemywałam zabijając każdego skoczka i mszyce. Wilgoć i oczyszczanie liści powinno również zahamować rozwój przędziorka.
Następnego poranka zrobiłam przegląd liści, już bez przemywania i od tej pory robię go praktycznie codziennie zgniatając te skoczki, które jeszcze się ostały. Na noc pryskam dodatkowo liście odwarem.

 Róża zaatakowana przez skoczka różanego

Obawiałam się, że Rose de Rescht ma jeszcze coś nie tak z korzeniami. Jakby przemarzły lub zawilgotniały a może jedno i drugie. Wymiotłam całą wierzchnią warstwę ziemi, wyrzuciłam wszystko, co w tej donicy było. Dałam jej świeżą warstwę i zamówiłam biosept activ do podlewania. Słyszałam dobre opinie o tym preparacie, nie byłam pewna czy wspomoże różę w moim przypadku ale postanowiłam spróbować. I o to co ujrzałam po kilku dniach:

świeży pąk Rose de Rescht

Taki ekologiczny acz pracochłonny zabieg ochronny, chyba zaczyna działać - nie chcę zapeszać ale mam nadzieję, że uda mi się uratować Rose de Rescht. Odpukać w niemalowane...

środa, 4 maja 2016

Umarł król, niech żyje król...

Porażki w ogrodnictwie trzeba przyjmować ze spokojem ponieważ zawsze się zdarzają i będą się  zdarzać. Taka jest kolej rzeczy. Nie da się wszystkiego przewidzieć i kontrolować.

Ten tydzień, jeśli idzie o moje kwiaty obfitował w dość smutne wiadomości. Mojej przyjaciółce przez zimę udało się wykosić całą pozostawioną u niej kolekcję ziół, bylin i krzewów - oparł się jedynie mikołajek alpejski. Niestety straciłam również Swany. Najboleśniejsza jest chyba starta wiszących truskawek "Toscany", które specjalnie zamawiałam ze względu na ich wyjątkowe kwitnące na różowo kwiaty. Jeszcze nie zdążyły pokazać, co potrafią a już musiałam się z nimi pożegnać. Cóż takie życie - liczyłam się ze stratami zostawiając rośliny u osoby niezainteresowanej ogrodnictwem.. 

Gorszą wiadomość otrzymałam od mojego zaprzyjaźnionego ogrodnika, u którego przechowuję cenniejsze okazy. Wygląda na to, że Mme Isaac Pereire zachorowała na przedwiośniu i już się raczej z tego nie podniesie. W gruncie rzeczy nie dziwi mnie to jakoś specjalnie. To róża przepiękna ale sprawiała mi już wcześniej nieco problemów acz udawało mi się utrzymać ją dotychczas w względnym zdrowiu. Czy jest to kwestia niewłaściwej opieki, czy przypadku ciężko orzekać. Oddałam ją na przechowanie osobie z bardzo dużą wiedzą jednak mam wrażenie, że nawet ktoś kto w swoim życiu posiadał ponad 60 (!) różanych krzewów, może nie mieć wyczucia w stosunku do kapryśnych odmian róż historycznych o ile przez większość życia miał do czynienia z mieszańcami herbatnimi. Może to jednak tylko moje gdybanie - obecne zamieranie Mme Isaac Pereire równie dobrze może efektem jej przegrzania latem, kiedy to upały były naprawdę dotkliwe.

Moja Mme Isaac Pereire podczas pierwszego kwitnienia
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia. Zawsze nieco powątpiewałam w teorię mówiącą, że o ile tylko pojemnik jest duży, każda róża będzie w niej rosła a wątpliwość te wyrobiły we mnie artykuły pana Mariana Sołysa dotyczące róż portlandzkich. Mme Isaac była moim eksperymentem, mającym sprawdzić zachowanie odmian typowo "ogrodowych" w pojemniku. Przetrwała dwa lata, pięknie kwitła ale w obliczu dzisiejszych wydarzeń, nie wiem, czy uznać to za sukces... Dziwnym trafem trzy moje mocno korzeniące się róże, posadzone w dużych pojemnikach  i tak prędzej czy później zamarły. Może to przypadek a może jest coś w tym jest.


Kwiaty odmiany Swany

Faktem jest, że obecnie moja kolekcja mocno zubożała ale nie stanowi to dla mnie tak naprawdę tragedii. Dzięki takim porażkom mam możliwość próbowania czegoś nowego, na mojej ograniczonej przestrzeni. Już od dawna chodzi za mną Pettite de Holland czy Louise Odier - angielkę mam w swojej kolekcji też tylko jedną. Z eksperymentami chyba jednak dam sobie na jakiś czas spokój i spróbuję raczej "donicowych pewniaków" zestawionych z przyjaznymi ziołami i być może pnączami.



Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top