Umarł król, niech żyje król...

Porażki w ogrodnictwie trzeba przyjmować ze spokojem ponieważ zawsze się zdarzają i będą się  zdarzać. Taka jest kolej rzeczy. Nie da się wszystkiego przewidzieć i kontrolować.

Ten tydzień, jeśli idzie o moje kwiaty obfitował w dość smutne wiadomości. Mojej przyjaciółce przez zimę udało się wykosić całą pozostawioną u niej kolekcję ziół, bylin i krzewów - oparł się jedynie mikołajek alpejski. Niestety straciłam również Swany. Najboleśniejsza jest chyba starta wiszących truskawek "Toscany", które specjalnie zamawiałam ze względu na ich wyjątkowe kwitnące na różowo kwiaty. Jeszcze nie zdążyły pokazać, co potrafią a już musiałam się z nimi pożegnać. Cóż takie życie - liczyłam się ze stratami zostawiając rośliny u osoby niezainteresowanej ogrodnictwem.. 

Gorszą wiadomość otrzymałam od mojego zaprzyjaźnionego ogrodnika, u którego przechowuję cenniejsze okazy. Wygląda na to, że Mme Isaac Pereire zachorowała na przedwiośniu i już się raczej z tego nie podniesie. W gruncie rzeczy nie dziwi mnie to jakoś specjalnie. To róża przepiękna ale sprawiała mi już wcześniej nieco problemów acz udawało mi się utrzymać ją dotychczas w względnym zdrowiu. Czy jest to kwestia niewłaściwej opieki, czy przypadku ciężko orzekać. Oddałam ją na przechowanie osobie z bardzo dużą wiedzą jednak mam wrażenie, że nawet ktoś kto w swoim życiu posiadał ponad 60 (!) różanych krzewów, może nie mieć wyczucia w stosunku do kapryśnych odmian róż historycznych o ile przez większość życia miał do czynienia z mieszańcami herbatnimi. Może to jednak tylko moje gdybanie - obecne zamieranie Mme Isaac Pereire równie dobrze może efektem jej przegrzania latem, kiedy to upały były naprawdę dotkliwe.

Moja Mme Isaac Pereire podczas pierwszego kwitnienia
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia. Zawsze nieco powątpiewałam w teorię mówiącą, że o ile tylko pojemnik jest duży, każda róża będzie w niej rosła a wątpliwość te wyrobiły we mnie artykuły pana Mariana Sołysa dotyczące róż portlandzkich. Mme Isaac była moim eksperymentem, mającym sprawdzić zachowanie odmian typowo "ogrodowych" w pojemniku. Przetrwała dwa lata, pięknie kwitła ale w obliczu dzisiejszych wydarzeń, nie wiem, czy uznać to za sukces... Dziwnym trafem trzy moje mocno korzeniące się róże, posadzone w dużych pojemnikach  i tak prędzej czy później zamarły. Może to przypadek a może jest coś w tym jest.


Kwiaty odmiany Swany

Faktem jest, że obecnie moja kolekcja mocno zubożała ale nie stanowi to dla mnie tak naprawdę tragedii. Dzięki takim porażkom mam możliwość próbowania czegoś nowego, na mojej ograniczonej przestrzeni. Już od dawna chodzi za mną Pettite de Holland czy Louise Odier - angielkę mam w swojej kolekcji też tylko jedną. Z eksperymentami chyba jednak dam sobie na jakiś czas spokój i spróbuję raczej "donicowych pewniaków" zestawionych z przyjaznymi ziołami i być może pnączami.



CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

środa, 4 maja 2016

Umarł król, niech żyje król...

Porażki w ogrodnictwie trzeba przyjmować ze spokojem ponieważ zawsze się zdarzają i będą się  zdarzać. Taka jest kolej rzeczy. Nie da się wszystkiego przewidzieć i kontrolować.

Ten tydzień, jeśli idzie o moje kwiaty obfitował w dość smutne wiadomości. Mojej przyjaciółce przez zimę udało się wykosić całą pozostawioną u niej kolekcję ziół, bylin i krzewów - oparł się jedynie mikołajek alpejski. Niestety straciłam również Swany. Najboleśniejsza jest chyba starta wiszących truskawek "Toscany", które specjalnie zamawiałam ze względu na ich wyjątkowe kwitnące na różowo kwiaty. Jeszcze nie zdążyły pokazać, co potrafią a już musiałam się z nimi pożegnać. Cóż takie życie - liczyłam się ze stratami zostawiając rośliny u osoby niezainteresowanej ogrodnictwem.. 

Gorszą wiadomość otrzymałam od mojego zaprzyjaźnionego ogrodnika, u którego przechowuję cenniejsze okazy. Wygląda na to, że Mme Isaac Pereire zachorowała na przedwiośniu i już się raczej z tego nie podniesie. W gruncie rzeczy nie dziwi mnie to jakoś specjalnie. To róża przepiękna ale sprawiała mi już wcześniej nieco problemów acz udawało mi się utrzymać ją dotychczas w względnym zdrowiu. Czy jest to kwestia niewłaściwej opieki, czy przypadku ciężko orzekać. Oddałam ją na przechowanie osobie z bardzo dużą wiedzą jednak mam wrażenie, że nawet ktoś kto w swoim życiu posiadał ponad 60 (!) różanych krzewów, może nie mieć wyczucia w stosunku do kapryśnych odmian róż historycznych o ile przez większość życia miał do czynienia z mieszańcami herbatnimi. Może to jednak tylko moje gdybanie - obecne zamieranie Mme Isaac Pereire równie dobrze może efektem jej przegrzania latem, kiedy to upały były naprawdę dotkliwe.

Moja Mme Isaac Pereire podczas pierwszego kwitnienia
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia. Zawsze nieco powątpiewałam w teorię mówiącą, że o ile tylko pojemnik jest duży, każda róża będzie w niej rosła a wątpliwość te wyrobiły we mnie artykuły pana Mariana Sołysa dotyczące róż portlandzkich. Mme Isaac była moim eksperymentem, mającym sprawdzić zachowanie odmian typowo "ogrodowych" w pojemniku. Przetrwała dwa lata, pięknie kwitła ale w obliczu dzisiejszych wydarzeń, nie wiem, czy uznać to za sukces... Dziwnym trafem trzy moje mocno korzeniące się róże, posadzone w dużych pojemnikach  i tak prędzej czy później zamarły. Może to przypadek a może jest coś w tym jest.


Kwiaty odmiany Swany

Faktem jest, że obecnie moja kolekcja mocno zubożała ale nie stanowi to dla mnie tak naprawdę tragedii. Dzięki takim porażkom mam możliwość próbowania czegoś nowego, na mojej ograniczonej przestrzeni. Już od dawna chodzi za mną Pettite de Holland czy Louise Odier - angielkę mam w swojej kolekcji też tylko jedną. Z eksperymentami chyba jednak dam sobie na jakiś czas spokój i spróbuję raczej "donicowych pewniaków" zestawionych z przyjaznymi ziołami i być może pnączami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stare posty

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Zdjęcia bez wskazanego źródła są na licencji public domain.

KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE LINKI DO PRODUKTÓW I SKLEPÓW BĘDĄ TRAKTOWANE JAKO SPAM.
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Back
to top